Rozmaita jest skala natężenia ironii w trzech opowiadaniach Zarudzia, różne są przebiegi jej napięcia. W Nocy czerwcowej kobieta „ze sfery”-Polka-patriotka nie idzie za mężem na zesłanie i zostaje „w domu”, tak, w szacownym, polskim dworze, ale z kochankiem — rosyjskim oficerem. Wbrew pozorom, mimo całej perfidii, nie jest to u Iwaszkiewicza kontynuacja Brzozowskiego, kompromitującego w Płomieniach tak zaciekle „białe ściany polskiego domu”, w których pod patriotycznym i mesjanistycznym frazesem kryją się świństwo i służalczy kompromis dla „świętego spokoju”. Kijowski chciał kiedyś powieści o polskiej kolaboracji w XIX wieku. Ale nie o tym i nie tak pisze Iwaszkiewicz — zupełnie nie z ducha Brzozowskiego. Bo nie uprawia on „czarnej krytyki” społecznej, inaczej należałoby powiedzieć — bezustannie snuje przez dzieje swą nić ironicznej przewrotności historiozoficznej.W Zarudziu polskie posłannictwo ofiary w imię wyzwolenia chłopów ukraińskich musi się skończyć tak jak w Sołowiówce: rozbiciem cepami głów polskich młodzianków. Żeby dopełniła się miara tragicznej ironii, przez tych oczywiście, do których nieśli Złotą Hramotę. Całe opowiadanie Iwaszkiewicza przesącza podskórnie pełna grozy wieść o tym, co przydarzyło się w Sołowiówce. Agaton Giller przekazał ją w odmiennej tonacji,