Jeszcze wcześniej, bo w odezwie z grudnia 1830 r. Mochnacki dowodził: „Od lat piętnastu przed naszymi oczyma, w obliczu narodu, codziennie prawie konstytucja gwałcona jest i nadwerężona w sposób przynoszący hańbę ludowi i tym, którzy go uciskali. […] Pełno było nadużyć, wszędzie pełno sro- moty i hańby. Różne zanosiliśmy o to skargi do tronu, ale nigdy wysłuchanymi nie były. Nareszcie w ostatniej rozpaczy, nie mogąc tego wszystkiego przemóc na sobie, podnieśliśmy oręż w dniu 29 listopada 1830 roku, w obronie praw i swobód naszych.” Otóż tu właśnie przebiegała granica, tak precyzyjnie wytyczona przez Mochnackiego: kto i co potrafił „przemóc na so- i bie”. I zapytajmy raz jeszcze: jakie były szanse kompromisu j między tymi, którzy uzależniali zakres swobód społeczeństwa j od „łaski zwierzchności”, a tymi, którzy uznawali się za reprezentantów narodu, uważającego wolność za swoje przyrodzone prawo i traktującego swoje stosunki z władzą jako i „przymierze”, obowiązujące obydwie strony?