Tytułowa noc czerwcowa nabiera szczególnego znaczenia. To jej organicznie wywijająca się z natury melodia zmusza hrabinę Ewelinę, która zgodnie ze „świętym obowiązkiem” chciała iść za mężem (zaplątanym w powstanie dekabrystów) na zesłanie, do pozostania na miejscu, w ramionach rosyjskiego oficera. Panna Florentyna „czuła, jak z tej spokojnej, ciepłej nocy rodzi się jakiś prześladowczy sen, jakaś nie jej wola, która ogarnia wszystkich, i że wszyscy musieli dziś, teraz, działać niejako nie od siebie, tylko jak gdyby od kogoś innego” (17). Biolo- giczno-miłosna wola natury sprzeczna jest z wolą historii, a raczej już z wolą mitu, „mitu powstania”, rządzącego losami bohaterów Zarudzia. Ale zarysowuje się wyraźne podobieństwo. Jeśli idzie o swoistą filozofię ludzkiego działania, Iwaszkiewicz zachowuje konsekwencję: zazwyczaj to działanie objawia się jako efekt przymusu zewnętrznego, nacisku potęg niezależnych od człowieka. I to właśnie jest miejsce Iwaszkiewiczowskiej ironii. Mit pojawia się tutaj bez romantycznych uroków, jako moc zniewalająca, przerażająca, pierwotna, właśnie „tragiczna i barbarzyńska”. Ciąży on straszliwie nad zwyczajnością, która próbuje mu się przeciwstawić i nawet czasem triumfuje, ale triumfem połowicznym, ograniczonym, wyzutym jakby z istotnych wartości. Człowiek Iwaszkiewicza rozpięty między „mitem” a „zwyczajnością” staje się najczęściej ofiarą ironii dziejów.
