Więc i tutaj ukryty jest sygnał, że Zarudzie bynajmniej nie zostało wyjęte spod prawa Iwaszkiewiczowskiej przewrotności historiozoficznej. „Romantyzm” w rozmaitych znaczeniach podległ również w Zarudziu deziluzji.Zanim przejdę do odtworzenia tego procesu, chcę zwrócić uwagę na jedno z dawniejszych niedocenianych opowiadań Iwaszkiewicza. To Anna Grazzi z 1938 roku. Bohater jego, człowiek już niemłody, wyjeżdża do Włoch po ciężkim zawodzie życiowym, spotyka tam piękną włoską dziewczynę, Annę Grazzi, i postanawia się z nią ożenić. Miłosnemu oczarowaniu towarzyszy jednak, jak to często bywa u Iwaszkiewicza, utajony i groźny leitmotiv: jest to strach przed własnym przeznaczeniem, lęk przed pustynią, „w której miałem się nagle znaleźć samotny, spalony od słońca, wyschły jak Hiob i jak Hiob oko w oko z Bogiem” (163—164). Miłość do Anny Grazzi traktowana jak zwycięstwo, jak zdobycie jakiejś prawdy naukowej czy religijnej (naturalnie, wszystko to okazuje się wkrótce oszustwem, podstępem Losu) miałaby najskuteczniej obronić przed owym dławiącym strachem wobec przeznaczenia. Zaraz po oświadczynach bohater uświadamia sobie swój nowy triumfalny stan: „Nigdy nie czułem takiego zwycięstwa nad losem, jak w tej chwili” (201). Jeszcze niedawno obawiał się życia, „które mnie chciało wyrzucić na brzeg, jak fala morska bezużyteczny kawał drewna” (200). Teraz wie, że nie podda się przeznaczeniu.
