Wszystko się toczy swoim bezwzględnym, bezgranicznie obojętnym trybem — obojętnym czy też takim, który pozwala mówić o natrząsaniu się, naigrawaniu z ofiary jednostki? Tomasz Burek w eseju, o którego znakomitości już tu wspominałam, proponuje lekturę Iwaszkiewicza nie mimetyczną, lecz oniryczną. Wydaje mi się to wielkim odkryciem interpretacyjnym. Czytanie bowiem oniryczne i symboliczne rzeczywiście odsłania „innego Iwaszkiewicza” — pisarza „polskiego snu”. Co się w nim kłębi, opowiada nam Burek: „Jest groza istnień nieudanych. Jest aura niespełnienia, emanująca z fatalnej misji księdza Suryna, z klęski metafizycznych i życiowych dążeń Julka Zdanowskiego, z czynów nie dokonanych i próżnych rojeń o posłannictwie dziejowym księcia Henryka, z niepotrzebnych i z góry straconych poświęceń Anny w Bitwie na równinie Sedgemoor i Józia w ZarUdziu. Są katastrofy całych formacji, osypiska kultur (Sława i chwała). Są tematy zguby i umierania. Są heroiczne próby bez widomego rezultatu, przeinaczone intencje, bezowocne przedsięwzięcia i porywy, ofiary, które idą na marne. Jest tracenie najlepszych wartości. Są rozwalone bramy do ogrodów.” Słowem jest ironia tragiczna, która zawsze ciąży nad naszymi, polskimi losami jednostkowymi i dziejowymi.