Krzysztoń posługuje się, owszem, fantasmagoryczną wizją rzeczywistości tworkowskiej, ale zarazem nie kreuje paraboli czy Wielkiej Metafory w takim sensie, że czytelnik musiałby dokonywać przekładu owego symbolicznego czy fantazmatycznego „gdzieś tam” na realia szpitala dla obłąkanych.Być może istotnym powodem sukcesu stało się to właśnie przeświadczenie, że czytelnik nie czuje się jednak zagrożony Obłędem. Takiej bowiem opinii udzielają sobie — o ile wiem — odbiorcy powieści Krzysztonia. A więc należałoby zastanowić się nad tym, jak Obłęd został napisany — bezpiecznie czy niebezpiecznie? Tu przypomnijmy Artauda ideę teatru jako dżumy — przeświadczenie, że widz nie może być oddzielony od tego, co się dzieje na scenie, jakąś niewidzialną przegrodą. „Ważne jest przede wszystkim, by uznać, że teatr, podobnie jak dżuma, jest obłędem, który może się udzielać. […] Jeśli bowiem teatr jest jak dżuma, to nie tylko dlatego, że działa na wielkie społeczności i podobnie nimi wstrząsa. Jest — w teatrze i w dżumie — coś ze zwycięzcy i coś z mściciela. Spontaniczny pożar, który wznieca dżuma tam, gdzie przechodzi, to nic innego jak olbrzymie unicestwienie.”